Może to kwestia hormonów? Odkąd jestem na diecie mam wrażenie, że moje nastroje uległy jakby wzmocnieniu. Czuję, że jestem na psychicznym diabelskim młynie, bardzo silnie odczuwam dołki i chandry, następnie poprzez neutralne okresy przejściowe przebijam się do faz radochy i energii. To trochę męczące...
Aczkolwiek jest w tym jedna dobra rzecz - zawsze, kiedy mam doła to czuję, że to tylko faza, nie będzie trwała wiecznie. Takie tam pocieszenie.
W każdym razie czym to wszystko może być spowodowane?